W sercu Kioto i Gion Corner

dnia

Moja podróż po cudownym Kioto trwa. W poprzednim wpisie wędrowałam po świątyniach, dzisiaj zabieram Was do cudownego Gion na pościg za maiko i do zamku Nijo-jo.
To już prawie trzeci tydzień podróży i stawanie bladym świtem już nie wychodzi tak jak na początku. Noszenie plecaków na grzbiecie doskwiera coraz bardziej, a nieustanne przenosiny, nawet w obrębie jednego miasta stają się męczące. Lecąc do Japonii miałam w  plecaku 12 kg. Obecnie uważam, że zabrałam za dużo. Należało się ograniczyć do 5-6 kg, zwłaszczazwłaszcza że w japońskich hotelach są pralnie, w których spokojnie możecie przeprać ciuchy.
Wracając do powolnego zwlekania się z futonu, kiedy udało się tego dokonać, Kioto stało przed nami otworem. Plan na dzisiaj niezbyt skomplikowany, ale za to bardzo ciekawy. Do pierwszego miejsca docieramy dość szybko, bo jest to położony niemal w sercu miasta zamek Nijo-jo (co do pisowni jego nazwy spotkałam się z co najmniej dwoma przykładami, m.in. Nijo Castle, Nijōjō ).

DSC_0536

DSC_0537

DSC_0535

Wejście na jedo teren jest płatne, ale warto zainwestować, aby zobaczyć nie tylko samą budowlę, ale także śliczny ogród okalający zabudowania. Na zwiedzanie przyda się Wam około dwóch godzin. Z zewnątrz nie wygląda jakoś specjalnie imponująco, ale gdy przekroczy się zewnętrzny mur, jedną z pierwszych rzeczy, od których zaczniemy zwiedzanie jest wspaniała brama Karamon.

DSC_0538

DSC_0542

DSC_0539

DSC_0547

Jest wielka i pięknie zdobiona. Robi niesamowite wrażenie i taka właśnie miała być jej rola. Miała oczarować wchodzącego i jej urok działa po dziś dzień. Za bramą zobaczymy wewnętrzny dziedziniec zamkowy. Do samego wnętrza rezydencji wchodzi się na bosaka. Wyznaczona do tego celu osoba pilnuje wszystkich wchodzących, aby zdjęli swoje obuwie, zanim przekroczą próg. Niezwykła jest świadomość tego, że przed wiekami, aby znaleźć się w tym miejscu, należało urodzić się w odpowiedniej rodzinie. Przeciętne kurczaki nie mogły nawet marzyć o takim zaszczycie. We wnętrzu nie da się robić zdjęć, ale wrażenie było niesamowite. Kolejne komnaty przemierzałam zachwycona i z otwartym „dziobem”.

DSC_0549
Widok po przekroczeniu bramy
DSC_0556
Buty równiutko czekają na powrót właścicieli

Budowę zamku rozpoczęto w 1601 roku. Ponoć Tokugawa Ieyasu nakazał okolicznym możnym zaangażowanie się w budowę rezydencji. Za moment powstania uznaje się rok 1603. Trzeci z Tokugawów – Iemitsu, uznał się czemu by nie odstawić zamku jeszcze bardziej i między 1624-26 wyposażył budowlę w najpiękniejsze zdobienia i malowidła. Niczym celebryta uczynił z zamku obiekt pełen przepychu, a jego celem było olśniewać i budzić zazdrość. Charakter obronny zepchnięto nieco na bok, choć to właśnie tutaj można znaleźć słynna „słowiczą podłogę” (uguisubari), która mogła uratować życie przed atakiem skrytobójców. Wprawdzie w taką podłogę wyposażono nie tylko rezydencję Nijo-jo, ale dzięki kulturze masowej niektórzy doszukują się „słowiczej podłogi” w niemal każdym japońskim domu 😉
Cały trik polegał na tym, że w drewnianej podłodze zastosowano na łączeniach specjalne metalowe zaciski, w których otwory wchodzą także metalowe gwoździe. Stąpanie po takiej podłodze, powoduje uginanie się desek i pocieranie metalu o metal. Stąd charakterystyczny dźwięk, który faktycznie brzmi trochę jakby ktoś trzymał pod podłogą dociskanego delikatnie chomiczka albo ptaka :D. Chomik pod moimi stopami błagał o litość, a ja dreptałam przez kolejne komnaty, aż zatoczyliśmy koło i pozostało już „tylko” obejść rezydencję i zatopić się w pięknie ogrodu. Piszę „tylko”, bo sam ogród robi naprawdę duże wrażenie i krążenie po nim także zajmuje trochę czasu.

DSC_0571

DSC_0561

Teraz nadeszła część, na którą pewnie większość czeka, a ja z pewnością. Gion! Gdy dotarłam na miejsce niczym psiak, zaczęłam oglądać każdy zakątek. W mojej głowie widniał wspaniały obraz cudownych gejsz przemykających wśród zabudowań z poprzedniej epoki. Faktycznie czuć tu magię.

DSC_0667

DSC_0615

DSC_0599

DSC_0594

DSC_0604

DSC_0603

DSC_0600

DSC_0616

Budynki herbaciarni pozostawione w tym cudownym stylu, nietkniętym przez nowoczesność ( no dobra nie licząc tych wentylatorów, liczników prądu, współczesnych lamp, kabli itp.). Wewnętrznie piszczałam jak mała dziewczynka wciskając nos i aparat w każdy zakamarek i wypatrując gejsz. Napisano już o tych ambasadorkach sztuki, wiele książek. Nakręcono film, który, choć niezwykle romantyczny nie do końca odzwierciedla ich współczesny świat. Płacąc odpowiednią sumę, można stać się gejszą.

Wygląd gejszy jest jednak swego rodzaju znakiem firmowym dlatego „przebrane” dziewczęta nie są malowane i wypuszczane na ulicę przebrane dokładnie tak jak prawdziwe maiko czy geiko. Jednym z najskuteczniejszych sposobów rozpoznawania czy mamy do czynienia z prawdziwą przedstawicielką sztuki uwodzenia samym wzrokiem, jest fakt, że te prawdziwe z reguły unikają zatrzymywania się i pozowania turystom. Za to kręcąc się wokół Gion Corner spotkałam największą ilość dziewcząt ubranych w yukaty! Byłam tak zachwycona, że nie mogłam odmówić sobie współnego zdjęcia z grupką uroczych japonek.

DSC_0614
Cudowne ❤

DSC_0612

Spacerując wokół można zobaczyć Minamiza Kabuki Theatre, w którym ponoć warto zobaczyć spektakl Kabuki. Sama nie miałam okazji tego sprawdzić, ponieważ ceny pojedynczego spektaklu wahają się od 4 200-27 000 jenów. Może spróbuje następnym razem…

DSC_0596
Zaryzykowałam za to wydanie 2500 jenów na wizytę w Gion Corner na spektaklu, podczas którego obiecano mi, że zobaczę taniec maiko. Całość trwała godzinę i zanim zobaczyłam na scenie białą twarz maiko. Zaproszono nas do średniej wielkości sali, gdzie na scenie za pięknie malowaną zasłoną/kotarą, miały się odbyć występy. Strategicznie zajęłam miejsce przy brzegu korytarza naprzeciw sceny, aby w trakcie spektaklu niezauważenie spełznąć do pozycji podłogi i podczołgać się pod scenę. Nie tylko ja miałam taki pomysł, ale jest to zdecydowanie lepsze niż przepychanie się między ludźmi, albo zasłanianie komuś widowiska komórką. Całość spektaklu miała się składać z kilku części prezentujących m.in. lubiane przeze mnie Bunraku.

DSC_0620
Gion Corner

DSC_0619
Światła zgasły. Kurtyna uniosła się. Na scenę wkroczyły drobnymi kroczkami dwie starsze panie i zaczęły grać na koto. Po prawej stronie sceny uchyliły się drzwi i na scenie pojawiła się kolejna wiekowa pani, która odprawiła ceremonię herbaty w stylu ryurei. Niestety była on odprawiana nie na środku sceny, ale bardzo po prawej, przez co moja widoczność była ograniczona. W tym samym czasie osoby siedzące po lewej mogły obserwować tworzenie kompozycji z kwiatów. Przyznam, że było to dość dziwny podział prezentacji, który z jednej strony pozwalał wykonać kilka prezentacji jednocześnie, ale z drugiej nie pozwalał do końca zachwycić się każdą ze sztuk.

DSC_0622

DSC_0627

DSC_0625

DSC_0624

Kolejne było Gagaku. Pierwszy raz byłam na tego typu … „występie” i mam mieszane uczucia. Gagaku to japoński styl klasycznej muzyki dworskiej, ponoć do dziś kultywowany na dworze cesarskim. Jest baaaaardzo wolny i cechuje się naciskiem na swobodą metryczną. W praktyce wyglądało to tak, że odziany w niezwykle bogaty strój człowiek, wyszedł na środek sceny i do niesłychanie wolnej muzyki zaczął robić kroczek za kroczkiem różne pozy. Pisze to z pozycji kogoś, kto nigdy czegoś takiego nie widział, dlatego opiszę to tak: muzyka w tle: bum, bum, postać przesuwa nogę o dwa centymetry i zastyga, bum, bum, bum, postać unosi dłoń i zastyga, bum, bum, odwraca głowę i zastyga. Moja dusza nie była w stanie ogarnąć i gdy tylko to wspominam, czuje jak trochę chce mi się śmiać z tego występu 😉 Wybaczcie nieobeznanemu Kurczakowi!

DSC_0629

DSC_0628

Na śmiech przyszedł czas chwilę później podczas występu teatru Kyogen. Był to mój pierwszy raz i muszę napisać jedno słowo: uwielbiam! Kyogen to tradycyjny japoński spektakl o charakterze komicznym. Historyjka opowiadała o dwóch lubiących się w alkoholu młodych mężczyznach, którzy mimo tego, że zostali przyłapani na piciu, nie potrafią powstrzymać się od siorbania sake, nawet gdy karą byłą związanie gagatków. Genialna mimika Japończyków i manewry pozwalały zrozumieć spektakl bez znajomości japońskiego, ale dla wygody gości tekst został zamieszczony na ulotce po angielsku.

DSC_0641
Jeszcze po kropelce…

DSC_0636

DSC_0638

Po długim oczekiwaniu nadszedł czas na taniec Kyo-mai w wykonaniu maiko. Ponoć taniec ten z reguły jest wykonywany przez maiko i geiko, ale nam zaprezentowała się tylko maiko. Bardzo powolny, wykonywany z niesamowitą pieczołowitością. Byłam zachwycona, zwłaszcza że to był mój pierwszy raz, kiedy zobaczyłam jedną z przedstawicielek tego pięknego zawodu na żywo. Są w nich niezmierzone pokłady gracji i piękna, które wiele kobiet nie osiągnie przez całe swoje życie.

DSC_0643

DSC_0649

DSC_0650

DSC_0645

DSC_0653

DSC_0652

DSC_0648

Gdy dziewczyna zeszła ze sceny, byłam smutna, że już się skończyło. Na ratunek przyszedł mi występ Bunraku — tradycyjny teatr lalkowy. Nie jest to jednak coś pokrewnego z występami, jakie jeździły po szkołach w podstawówce. Lalki do spektakli są niesamowicie pieczołowicie wykonane, a ich obsługą zajmuje się trzech aktorów. Główny obsługuje korpus i głowę, pozostałych dwóch, którzy podczas spektaklu mieli na głowach czarne „kaptury”, aby nie odwracać uwagi i gustownie wtapiać się w tło, obsługiwali nogi i ręce. Podziwiam koordynację, z jaką wykonali cały występ. Wymagało to na pewno wiele pracy, aby mówiąc prosto „nie zabić się jeden o drugiego na scenie”.

DSC_0660

DSC_0661

Po ostatnim z występów, opuściliśmy salę, a ja cała w skowronkach uzbrojona w aparat poszłam na polowanie…
Gejsze i maiko muszą być przebiegłe jak lisy, bo ledwo jakąś ujrzałam, to one z prędkością pocisku chowały się za zasłonkami. Mała rada, zamiast biegać wokół Gion Corner idźcie na skrzyżowanie z ulicą Shijo-dori. Muszą tam często przechodzić przez światła i choć nie jest to najlepsze tło dla zdjęcia, to tam można ich dostrzec najwięcej podczas zwyczajnego przechodzenia przez ulicę ;).

DSC_0670
Maiko pseudonim Torpeda – uciekała szybciej niż biegałam! A byłam w spodniach!

DSC_0674

DSC_0676

DSC_0677

Rozpisałam się … Jednak o Kioto mogłabym pisać i pisać bez końca…

Dodaj komentarz